Prezbiter – brat na drodze

Ze Stanisławem Łucarzem SJ, prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej, rozmawia Jacek Siepsiak SJ

Fot. Wojciech Stępniowski / Ignatianum
.

Po sporze klerykalizmu i antyklerykalizmu nastały czasy postklerykalizmu, w których kapłan postrzegany jest w pewien specyficzny sposób. Doskonale widać to na przykładzie nowej ewangelizacji i neokatechumenatu. Ty od ponad trzydziestu lat należysz do wspólnoty neokatechumenalnej. To nie jest organizacja ani antyklerykalna, ani klerykalna…

.

Bo nie kler ją stworzył…

.

Kapłani są jednak w niej obecni. Jaką pełnią rolę?

.

Tę specyfikę, o której wspomniałeś, widać już chociażby w tym, że kapłana w neokatechumenacie nie nazywa się księdzem. Tego terminu w ogóle się nie używa. Wraca się do pierwotnej nazwy, czyli „prezbiter”. To pokazuje pewien dystans do tego wszystkiego, co wiąże się ze słowem „ksiądz” czy „kapłan” w naszej europejskiej – bo nie tylko polskiej – mentalności: a więc szczególna pozycja i wyróżnienie. Prezbiter we wspólnocie to ktoś ważny, ale jednak cały czas brat. O tym mówił św. Augustyn, który jako biskup podkreślał: „dla was jestem biskupem, z wami chrześcijaninem”. Mówił też, że o ile bycie biskupem przysparza mu trosk, o tyle bycie chrześcijaninem – bratem we wspólnocie – to powód do radości.

.

To także moje doświadczenie w neokatechumenacie: we wspólnocie mogę czuć się bratem wszystkich i wszyscy mnie znają jako brata. Znają też w związku z tym moje słabości, a to wielka ulga. To dla księdza wielka ulga…

.

Dlaczego?

.

Zmarły w 2003 roku ojciec Jan Popiel, nasz jezuicki współbrat, kiedy go pytano, co jest najtrudniejsze w powołaniu kapłańskim, mówił: „Ta cholerna konieczność bycia dobrym przykładem”. Zazwyczaj nie mamy nic przeciwko byciu dobrym przykładem, ale ojciec Popiel rozumiał to jako konieczność odgrywania pewnej roli. I bycie dobrym przykładem w przypadku wielu księży to po prostu aktorstwo. Na czym ono polega? Już w swojej formacji zakonnej zauważyłem, że zadania, które się w niej stawia, o wiele wyprzedzają rozwój ludzki alumna. Mój rozwój osobisty szedł sobie swoją ścieżką dużo, dużo wolniej niż to, czego ode mnie oczekiwano zaraz na początku, już po pierwszych miesiącach nowicjatu. Podobnie było w kolejnych latach. Co w takiej sytuacji można zrobić? Niestety, trzeba udawać…

.

I myślę, że w dużej mierze klerykalizm zawiera w sobie to udawanie, które ludzi drażni, bo świętości, chrześcijaństwa, autentycznego bycia dla Chrystusa nie da się udawać. Brak autentyzmu zawsze gdzieś wyłazi. Przypominają mi się słowa ks. Józefa Tischnera, który swego czasu miał powiedzieć, że nie zna nikogo, kto by odszedł od Boga i stał się ateistą z racji filozoficznych, natomiast zna takich, którzy stali się ateistami po spotkaniu ze swoim proboszczem. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ludzie krytykują księży? Bo mają wobec nich pewne oczekiwania. Księża zasadniczo chcą je spełniać, bo chcą być akceptowani. Tyle że często jest to – jak mówiłem – aktorstwo, a to ludzi denerwuje.

.

Dlatego w dobie postklerykalizmu, jak mówisz, cała ta konstrukcja aktorska musi się zawalić i w neokatechumenacie ona się wali. We wspólnocie neokatechumenalnej prezbitera, który chce wejść na Drogę Neokatechumenalną, uważa się za brata i już na początku pyta się go, czy można mu mówić po imieniu. Warto w tym miejscu dopowiedzieć, że w neokatechumenacie są prezbiterzy robiący Drogę, a więc przechodzący przez całą formację neokatechumenalną, i tak zwani prezbiterzy posługujący, to znaczy ci, którzy sprawują sakramenty i de facto nie są braćmi we wspólnocie.

.

Ty jesteś bratem.

.

Tak, przeszedłem już całą Drogę Neokatechumenalną. Wszyscy też mówią do mnie przez „ty”. Wspominam o tym, bo znam księży, którzy mieli z tym problem, przynajmniej na początku. Notabene zabawna jest etymologia słowa „ksiądz”. Kiedy Polska przyjęła chrzest pojawiły się problemy z określaniem nowych „funkcjonariuszy duchowych”, których nie można było nazywać tak jak pogańskich. W czasach Bolesława Chrobrego nobilitowano więc ich, nadając tytuł szlachecki, i zaczęto mówić o nich „kniaź”, zresztą nie tylko w Polsce…

.

Na Słowacji tak określa się księży do dziś.

.

W Polsce z czasem „kniaź” stał się „księdzem”. Do czego jednak zmierzam: nadanie tytułu „kniaź” było decyzją władcy i wyraźnie widać, że chodziło tu o podkreślenie roli społecznej osób duchownych, a nie o istotę rzeczy. Tymczasem słowo „prezbiter” oznacza „starszy”, czyli ten, który pełni szczególną rolę we wspólnocie chrześcijańskiej – sprawuje sakramenty. I jest to rola, która bardzo mi odpowiada. Z jednej strony jestem bratem, a z drugiej występuję in persona Christi, sprawuję Eucharystię, spowiadam, dla wielu jestem też – co ważne – kierownikiem duchowym. Kolejna rzecz to dbanie o to, by w tym, co wspólnota głosi wewnątrz i na zewnątrz, nie było herezji. Bo do neokatechumenatu w większości należą osoby, które nie studiowały teologii i na początku przynajmniej nie mają teologicznego wyczucia. Dopiero z czasem go nabywają i nieraz mają lepszą orientację teologiczną niż wielu księży.

.

Czy na postrzeganie prezbitera w neokatechumenacie wpływa fakt, że tak jak inni członkowie przechodzi on przez kolejne etapy Drogi i podlega pewnej weryfikacji?

.

Ta weryfikacja trwa cały czas. To nie tylko kolejne etapy Drogi Neokatechumenalnej, ale życie codzienne wspólnoty. Na przykład różne spotkania, comiesięczne konwiwencje, czyli dni skupienia, w czasie których mówi się o swoich doświadczeniach duchowych, ale też o problemach we wspólnocie, tych, które wspólnota ma z prezbiterem albo prezbiter ze wspólnotą.

.

A problemy się pojawiają…

.


Na początku wszyscy oczywiście są „grzeczni”, jednak z czasem – jeśli wspólnota jest autentyczna i żywa – „wychodzi prawda”, także o prezbiterze. Pojawiają się pretensje i wówczas bracia nawzajem się mocno korygują. I to jest ten moment, kiedy wielu prezbiterów odchodzi. Bo zupełnie inaczej wygląda sytuacja księdza w parafii: jest pewien dystans, wierni na wiele rzeczy sobie „nie pozwalają”. We wspólnocie jest inaczej. Przyznam, że sam wiele usłyszałem o sobie i były to nieraz słowa bardziej dosadne niż te wypowiedziane przez moich współbraci zakonnych. Bo w zakonie też mieliśmy w przeszłości praktykę zwaną capitulum, kiedy mówiło się o wadach innych. Tyle że ta praktyka zakonna zanikła i jeśli mówi się o wadach innych to w emocjach, kiedy dochodzi do spięcia. Wtedy nietrudno o zranienia.

.

We wspólnocie odbywa się to inaczej. Już na początku mówi się: „Przepraszam, jeśli cię urażę, ale muszę ci powiedzieć: jest tak i tak”. I to uważam za bardzo cenne. Brata, który wpada w tarapaty, także prezbitera, wspólnota wspiera, modli się za niego, by Pan go wspomógł. Jest nawet praktyka modlitwy nocnej. To ważne, bo tak naprawdę wielu księży w trudnościach nie ma do kogo zwrócić się po pomoc. Współbracia w tarapatach raczej się odsuwają, wierni się gorszą…

.

Ale wracając do twojego pytania o weryfikację: wspólnota bada postępy swoich członków nie tylko na etapach Drogi, ale także na drodze życia chrześcijańskiego w ogóle. Sprawdza, jak wzrasta ich wiara, jak wyraża się ona w ich życiu, w uczynkach. A kiedy pojawią się problemy, nie ma zamiatania pod dywan. Jest wsparcie i modlitwa.

.

To może zaskakiwać – kapłan zazwyczaj podlega weryfikacji tylko swoich przełożonych: biskupa albo przełożonego w zakonie. W neokatechumenacie „sprawdzam” mówi wspólnota Kościoła, osoby świeckie…

.

Różnica polega na tym, że w diecezji czy w zakonie kapłan podlega weryfikacji niejako z urzędu, w neokatechumenacie wszystko od początku jest dobrowolne. I osoba świecka, i prezbiter może się w każdej chwili wycofać. Prezbiter może powiedzieć: do tej pory robiłem Drogę, teraz będę wam tylko posługiwał. I znam takie przypadki. Jednak wielu prezbiterów (w tym ja) przeszło owe etapy, weryfikacje, konwiwencje, kiedy wychodzą różnego rodzaju trudności, również natury psychologicznej. Bo zdarzają się przypadki, kiedy wspólnota mówi do swego brata, także prezbitera: „Idź na terapię. My we wspólnocie nie jesteśmy w stanie ci pomóc. Potrzebna jest pomoc specjalisty”. Nie jest łatwo uświadomić komuś, że potrzebuje pomocy specjalisty.

.

Czy kapłan, który podlega takiej weryfikacji, inaczej oddziałuje na wiernych, inaczej głosi Ewangelię, inne jest jego świadectwo wiary?

.

Wydaje mi się, że ta „weryfikacja”, o której mówimy, jest bardzo ważna w nowej ewangelizacji. Bo czym jest nowa ewangelizacja? To głoszenie Ewangelii ludziom, którzy zostali ochrzczeni, przez jakiś czas żyli życiem Kościoła i z jakichś względów z Kościoła odeszli. Pytanie dlaczego? Myślę, że wielu odeszło właśnie z powodu klerykalizmu, z racji tych niefortunnych spotkań z kapłanami czy też opinii na ich temat, jaka się wytworzyła we współczesnych mediach. Bo przecież nie wszyscy, którzy odeszli z Kościoła, zrobili to, ponieważ spotkali „złego księdza”. Raczej naczytali się, nasłuchali i nabrali do Kościoła dystansu. I teraz chodzi o to, by taki człowiek spotkał księdza, który do tego schematu nie pasuje.

.

Myślę, że ten schemat w gruncie rzeczy jest sztuczny i z każdego kapłana można „wydobyć” brata. Tyle że wielu nie chce tego, bo to albo byłoby dla nich niewygodne, albo się tego boją. Neokatechumenat skutecznie to wydobywanie w księdzu uruchamia. Nieraz kiedy rozmawiam z ludźmi incognito, na przykład w pociągu, i w pewnym momencie „wychodzi”, że jestem księdzem, ludzie się dziwią, że można z księdzem tak „po ludzku” porozmawiać. Poruszamy wtedy bardzo ciekawe tematy, związane również z życiem duchowym. W kapłaństwie ważne jest, by umieć być bratem dla innych. Oczywiście nie jest do tego konieczny neokatechumenat, ale on pomaga wyjść księdzu z klerykalizmu, poniekąd go nawet do tego zmusza. A to – moim zdaniem – jest jeden z warunków posługi w nowej ewangelizacji, by móc nawiązywać z innymi relacje na tym podstawowym, ludzkim poziomie, a nie z pozycji funkcji, jaką się pełni w społeczeństwie.

.

Ważnym elementem antyklerykalizmu jest uwikłanie księży we władzę. Jak to wygląda w neokatechumenacie? Kto sprawuje władzę we wspólnocie i jaki ma w tym udział prezbiter?

.

Prezbiter jest bardzo ważną figurą w czasie liturgii. Ma wówczas szczególne miejsce. Wiadomo, działa in persona Christi, uobecnia w zgromadzeniu Chrystusa. Kiedy kończy się liturgia, kapłan staje się bratem we wspólnocie. Owszem, ma i wiedzę, i doświadczenie, stąd nieraz jest proszony o kierownictwo duchowe. Natomiast cała struktura władzy we wspólnocie należy do osób świeckich. Również sprawami finansowymi ksiądz się nie zajmuje. Jest główny odpowiedzialny i szefowie ekip katechistów. Prezbiter to jeden z członków wspólnoty. Osobiście bardzo mi to odpowiada. Wiadomo – władza i pieniądze to najczęściej masa nieporozumień…

.

Czy taki model kapłaństwa ma szanse upowszechnić się w całym Kościele?

.

Szanse są… Co prawda w Polsce model diecezjalno-parafialny świetnie jeszcze się trzyma, ale są kraje – i to w Europie – gdzie to się załamuje. Już dwadzieścia lat temu mówił o tym ojciec Stanisław Musiał, który opowiadał mi o swoich doświadczeniach z Francji. W Kościele francuskim już wtedy model diecezjalno-parafialny praktycznie nie funkcjonował, składał się z małych wspólnot. W Kościele niemieckim te struktury niby jeszcze się trzymają, ale jeśli zostaną same struktury, jedynie szkielet, to tylko patrzeć, jak ów szkielet się posypie. Jeśli w Kościele coraz większą rolę zaczną odgrywać świeccy – a w wielu krajach, choć jeszcze nie w Polsce, ma to już miejsce – wówczas zmniejszy się rola prezbiterów. Być może więc będziemy się w Kościele powszechnym zbliżać do tego, co mamy w neokatechumenacie. Popatrzmy chociażby na to, co dzieje się w Ameryce Łacińskiej. Tam brakuje księży, więc kapłan pojawia się we wspólnotach tylko czasami, by sprawować liturgię. Wierni muszą radzić sobie sami. Brak księży sprawia, że główną rolę w zarządzaniu pełnią świeccy. Kapłan nie jest w stanie się tym zajmować.

.

Wydaje mi się, że także w Polsce powoli zaczyna się to dziać, szczególnie w dużych miastach. Coraz więcej jest też parafii personalnych, a nie terytorialnych. Ludzie uprawiają tak zwany churching i gromadzą się wokół konkretnego kapłana, a nie w kościele na osiedlu, gdzie mieszkają. Te wspólnoty przypominają bardziej bractwa niż parafie.

.

To widać chociażby na przykładzie naszej jezuickiej bazyliki Najświętszego Serca Jezusowego w Krakowie, do której ludzie przychodzą na Msze nie ze względu na to, że to ich parafia, tylko ze względu na styl duszpasterstwa. Jeśli przestanie im to odpowiadać, poszukają pewnie nowego miejsca. Podobny model funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych. Tam wierni zapisują się do wybranych parafii i jeśli styl duszpasterstwa czy nawet zachowanie jakiegoś księdza przestanie komuś odpowiadać, przepisuje się do innej parafii. Niewykluczone więc, że i w naszym kraju tak to będzie wyglądać. Ale w takim układzie kapłan musi być dla ludzi, nie dla struktur czy prawa. Nie może być przede wszystkim urzędnikiem kościelnym.

.

Czy neokatechumenatowi rzeczywiście udaje się dotrzeć do ludzi, którzy odeszli od Kościoła? Czy Droga Neokatechumenalna nie jest raczej formą wzmożenia pobożności tych, którzy już są w Kościele?

.

Pierwsze wspólnoty neokatechumenalne, które powstają przy parafiach, rzeczywiście tworzą ludzie najbardziej pobożni, ale kolejne funkcjonują już inaczej. Jestem katechistą wielu wspólnot i pamiętam jedną, do której należeli młodzi ludzie, przeważnie dzieci katechistów świeckich, oraz spora grupa anonimowych alkoholików, niespecjalnie związanych z Kościołem. Nie wiedzieliśmy, co z tą wspólnotą począć. Jak to pogodzić: niedoświadczeni nastolatkowie i ludzie uzależnieni. Martwiliśmy się, bo choć osoby z AA były już na terapii i na drodze do trzeźwości, niektóre jeszcze piły. Okazuje się jednak, że Pan Bóg takie zmartwienia rozwiązuje: wspomniana wspólnota funkcjonuje do dziś i wszystko jest w porządku. To zadziwiające, czego może dokonać wsłuchanie się w słowo Boże i obecność braci i sióstr, którzy nie oceniają, nie gorszą się, ale próbują jedni drugich zrozumieć.

.

Alkoholikowi może tak naprawdę pomóc drugi alkoholik, a grzesznikowi drugi grzesznik. Czy nie jest tak, że ludzie w neokatechumenacie otwierają się bardziej na pomoc księdza, bo traktują go jak brata i wiedzą, że jest jednym z nich, że tak jak oni ma swoje słabości…

.

Jestem przekonany o tym, że właśnie tak jest. Grzesznikowi może pomóc tylko ktoś, kto sam ma mocne doświadczenie swojego grzechu i nie działa z pozycji autorytetu. Inaczej mówiąc, kto tego grzesznika kocha. To bardzo wyraźnie widać w Ewangelii. Dlaczego grzesznicy przychodzili do Jezusa, byli blisko Niego, a uciekali od faryzeuszy? Ponieważ ci ostatni działali właśnie z pozycji autorytetu: prawnego i potępiającego. Natomiast Pan Jezus kochał grzeszników. On kochał miłością Boga, a jeśli chodzi o ludzi, grzesznika może kochać ktoś, kto sam przeszedł tę drogę. Ktoś, kto wie, kim jest, wie, że mu przebaczono, że grzech to nic przyjemnego, choć czasami tak jest przedstawiany, że to raczej zniewolenie, ale że można z niego wyjść. Ktoś ze świadomością tego wszystkiego patrzy na innych z miłością.

.

Przyznam, że zadziwił mnie ostatnio ojciec Ibrahim Al Sabbagh, franciszkanin, proboszcz parafii św. Franciszka z Aleppo, który w czerwcu 2017 roku odebrał w Krakowie nagrodę Orła Jana Karskiego. W swoim wystąpieniu po przyjęciu nagrody powiedział, że muzułmanów w Aleppo traktuje jak ludzi, którym trzeba głosić Chrystusa, bo gdyby znali Chrystusa, „może byliby lepszymi chrześcijanami niż my, bardziej świętymi”. Myślę, że takie właśnie podejście do ludzi jest ważne w nowej ewangelizacji i neokatechumenacie: ludziom trzeba dać Chrystusa. Kiedy Go poznają, zmieniają się.

.

Mogą też zmienić się osoby uzależnione – zaczynają mieć bardzo silną motywację, by wyjść ze swoich uwikłań i zniewoleń, łatwiej ich przekonać do terapii. I tak jak alkoholikowi może pomóc drugi alkoholik, ale trzeźwy, tak też grzesznikowi może pomóc drugi grzesznik, ale nawrócony. Osoby uzależnione z jednej strony mają doświadczenie swojej słabości, a z drugiej wiedzą też, że wyjście z nałogu jest możliwe. Podobnie grzesznik – ma miłosierdzie dla innych grzeszników, bo sam jest grzesznikiem, ale też wie, od Kogo ostatecznie to miłosierdzie pochodzi.

.

Potrzebujemy księży, którzy potrafią przyznać się do swojej słabości i grzeszności. Tyle że w naszym modelu, w którym funkcjonujemy w Polsce, przyznanie się do słabości oznacza utratę autorytetu. W tym tkwi problem klerykalizmu i pewnej blokady w nowej ewangelizacji: ludzie, do których idziemy ze słowem Bożym, muszą poczuć się kochani przez kogoś, kto z jednej strony jest prezbiterem, ale jest też ich bratem, kimś, kto ich przygarnie.

.

Czy jednak hasło: „wszyscy jesteśmy grzesznikami” nie stało się pewnym pustym sloganem, za którym nic się nie kryje?

.

Myślę, że intuicyjnie czujemy, kiedy ktoś naprawdę uważa się za grzesznika i jego słowa są autentyczne, a kiedy to tylko poza, bo „tak trzeba”. Kiedy ktoś rzeczywiście doświadczył swojej grzeszności, mówiąc o niej, będzie autentyczny i ten autentyzm usłyszymy.

.

Przeważa jednak opinia, że w dobie antyklerykalizmu księża nie powinni przyznawać się do swoich błędów i słabości, bo to tylko antyklerykalizm nakręca.

.

Antyklerykalizm i klerykalizm to dwie strony tego samego medalu. Bez klerykalizmu nie byłoby antyklerykalizmu, a bez antyklerykalizmu – klerykalizmu. Te dwa zjawiska wzajemnie się napędzają. Myślę, że księża nie chcą być klerykalni, ale nie akceptują tego wierni. Ludzie oczekują od księży pewnych zachowań. W takim kontekście znalezienie środowiska, które nie wymaga od ciebie bycia klerykalnym i które przyjmuje cię jako normalnego człowieka, z twoimi słabościami, to znalezienie prawdziwego skarbu. Osobiście mam takie doświadczenie przede wszystkim właśnie z neokatechumenatu, i bardzo sobie to doświadczenie cenię.

.

www.zycie-duchowe.pl/art-26242.prezb…